piątek, 30 września 2011

Koncert Ani Wyszkoni - relacja z Koszalina Amfiteatr dn. 28.05.2011.

Do tej pory byłam na solowych koncertach Ani trzy razy: w Międzyzdrojach, Koszalinie i Dziwnowie. Ten środkowy koncert koszaliński wspominam jednak najlepiej, dlatego to właśnie jego relację postanowiłam zamieścić, mimo, że w Dziwnowie było już kilka zauważalnych, bardzo ciekawych zmian, a i teraz w momencie przewagi koncertów halowych nad plenerowymi nastąpiło kilka istotnych zmian repertuarowych.
Tak naprawdę wtedy w dzień koncertu nie miałam zbyt pozytywnego nastawienia na zabawę, byłam na nogach od rana, ciągle w podróży, w Koszalinie 3h przed koncertem, trzeba było podjechać do CH pozwiedzać sklepy (nieudane zakupy, więc dół), szybki obiad w McDonaldsie i dużo dużo kawy, potem Amfiteatr :-)
Ludzie zbierali się dość wolno, wydawało się, że Amfiteatr będzie zapełniony może w połowie, jednak kiedy po 20tej obejrzałam się do tyłu to buzia sama mi się otworzyła ze zdziwienia, tyle zobaczyłam ludu. Ludzie zaczęli się zbierać pod samą sceną, więc i ja do nich dołączyłam :-) Aleeeeeeeee blisko, powoli humorek wracał :-)
No i zaczęło się. "Graj chłopaku graj" - uwielbiam ten moment, gdy w rytm muzyki spada Ani kurtyna no i Ania w koronkowej czarnej sukience i te wspaniałe wysokie buty.
 Zaczęło się, ufff i nie wiem jakimi słowami opisać to co działo się później, Ania mówiła ostatnio w wywiadzie, że w pierwszych momentach koncertu już widać jaka jest publiczność i można stwierdzić jaki będzie koncert i tu rzeczywiście się to sprawdziło. Publiczność była wspaniała - ludzie tańczyli, bujali się, śpiewali z Anią, machali, klaskali, piszczeli, krzyczeli, wstawali, siadali, wiwatowali - publika była fantastyczna.
Oj tam, wszyscy byli fantastyczni - Ania wesoła, uśmiechnięta, Wojtek Klich szalony, dziewczyny w chórkach wariowały i tańczyły, wszyscy ze sceny zarażali energią i siłą, więc i ja szybko jej nabrałam :-)
Uwielbiam szalony taniec Ani przy "Bad romance", jej wywijasy przy "Puste słowa", to jak przeżywa podczas śpiewania "Fallin'", istne wariactwo przy "Raz raz raz dwa" i moc jaka towarzyszy "Sweet dreams".
Podczas piosenki "Pan i Pani" Ania zeszła ze sceny i zaczęła wspinać się po schodach Amfiteatru do ludzi siedzących w dalszych sektorach, ludzie skupiali się wokół niej i oczywiście śpiewali razem z nią. Ania zaskoczyła mnie tym, ale chyba najbardziej ludzi siedzących tak daleko, którzy nie spodziewali się nagle Ani tak blisko.
Potem Ania wróciła na scenę i zdjęła buty na brzegu sceny. W tym czasie 2 chłopaków (z tego co zauważyłam były %) zaczęło przedzierać się przez tłum krzycząc "My z obsługi idziemy po buty Ani Wyszkoni, proszę nas przepuścić!" Chwilę później nastąpiła "kradzież" buta Ani :-) Ania zauważyła to i podeszła do brzegu sceny chcąc odzyskać zgubę, jednak chłopak był nieubłagany i nie chciał oddać Ani buta! Ania odsunęła mikrofon i powiedziała z uśmiechem "Oddawaj" ale to też nic nie dało :-) (kurcze uśmiech Ani i nic nie dało - człowiek musiał chyba być z kamienia!) Chłopak chciał po prostu zrobić z Ani swojego Kopciuszka i nałożyć jej bucika własnoręcznie :-) Zawstydzona mina Ani - bezcenna :-)
Ania dwa razy mnie wzruszyła (przed Fallin i przy końcówce koncertu, gdy tak trudno było jej zejść ze sceny), wiele razy bawiła wraz z całym zespołem (w szczególności ukłony w stronę Wojciecha Klicha), a publiczność nie zawiodła.
No i była "Amelia", bardzo lubię ten najweselszy utwór na płycie, przy Amelii koncertowej świetnie się skacze i wariuje. Na szczęście nie było "Piosenki z plakatu".
Cieszę się, że byłam wcześniej na koncercie w Międzyzdrojach, bo mam porównanie - i mimo, że są na tych koncertach wspólne elementy to różna była energia, tą w Międzyzdrojach w miarę umiałam ubrać w słowa, tą w Koszalinie nie potrafię... Cieszę się również, że później miałam przyjemność być na koncercie w Dziwnowie, który miał z kolei swój klimat – deszczowy, a podczas występu Ania udowodniła, że nie jest typową gwiazdeczką i bawiła się razem z nami skacząc po deszczu i tańcząc w deszczu.
Na koncertach Ani jest świetna zabawa, Ania rewelacyjnie wygląda, dużo się uśmiecha, przeżywa muzykę, fantastycznie się rusza. Jeśli w niedługim czasie w twoim mieście odbędzie się koncert Ani Wyszkoni to się nawet nie zastanawiaj, bo jej koncerty to zawsze dużo zabawy, śmiechu i wzruszeń, a i po koncercie Ania zawsze czeka do ostatniego fana, rozdaje autografy i z cierpliwym uśmiechem pozuje do zdjęć.

czwartek, 29 września 2011

Słownik wyrazów mi obcych, czyli slang młodzieżowy.

Nie od dziś wiadomo, że się starzejemy (a kto nie wie ten teraz już wie). Ja to odczuwam bardzo dotkliwie korzystając z komunikacji miejskiej, kiedy to tramwaj/autobus atakują młodzi ludzie i używają "nawijki", której ja nie pojmuję, czasem nawet mimo moich wielkich starań, kiedy to szukam w głowie jakiś połączeń, podobizn i tłumaczeń.
Ostatnio zainteresowałam się więc młodzieżowym slangiem, czyli tym, w jaki sposób mówi dzisiejsza grupa młodocianych i co w danej chwili jest "trendi". Teskty mojego pokolenia nie były zbyt wyszukane, ale mimowolnie przyklejały się do człowieka i wypływały co chwila z ust. Zawsze mnie irytowały te modne powiedzonka i gdy sama zaczynałam je używać irytowały mnie jeszcze bardziej, gdyż uważałam się za osobę mało-wpływową. No ale jak się okazuje osoba silna czy słaba nie ma żadnych szans jeśli chodzi o aktualny slang. Współczesny młodociany nie używający obecnie panującego języka to jak młodociany bez komórki czy konta na Facebooku. Kiedy ja byłam w podstawówce, liceum czy nawet na studiach (choć tutaj to już człowiek poważniejszy był trochę) mieliśmy swoje teksty, które przyczepiały się i żyły swoim życiem dopóki nie zostały zastąpione innymi-nowymi.
Teraz jest podobnie, tylko niestety ta różnica pokoleń (tak tak moi drodzy POKOLEŃ) jest już widoczna.
My teraz mamy nasze "masaaakra" oraz "żenadaaa", a ONI mają swój "żallll".
My mieliśmy "buraka", oni mają "cebulaka".
My mówiliśmy "albo rybki albo akwarium" a teraz się mówi "albo rybki albo cipki".
A pamiętacie "z czego się brechtasz?", teraz jest "z czego ziejesz?".
Słynne "a świstak siedzi i zawija w sreberka" zastąpili M&Msowym "bo śnieg" (co znaczy dla nich "bo tak" dla przykładu: - Dlaczego nie przyszłaś wczoraj do pracy? - Bo śnieg.) aaa ma sens nie?
"Blachara" czy "berta" to teraz "betoniara".
A jak chcesz się z kimś podrażnić to nie mów już "bujaj wroty" tylko "bujaj gila".
Kiedyś po ciężkiej imprezie człowiek cierpiał z powodu "kapcia w gębie" a teraz ważniejsza jest "kac-kupa".
A pamiętacie nasze obraźliwe "ale z ciebie down?" teraz jest już podkręcone na "zjebodown".
Albo niemieckie "was?" teraz popularniejsze jest niemieckie "egal" albo angielskie „whateeeever”(czyli obojętne, nieważne i najlepiej powiedzieć to naprawdę jakby było nam to obojętne).
W dzisiejszym języku młodzieżowym przewija się dużo obcojęzycznych zwrotów, szczególnie jest to widoczne w formie pisanej, kiedy to co chwila można zauważyć zwroty typu "btw" "lol" "wtf" "kk" "thx" "omg". Takie skróty myślowe są coraz popularniejsze szczególnie, dla osób młodych korzystających w nadmiarze z gg czy sms-ów. Sms-y o treści "C u 2nite" albo "R u f2t, luv ya 4ever" to teraz powszechność i nawet uczniowie mający słabe oceny z angielskiego znają doskonale znaczenie tych wszystkich znaczków skrótowych i bez problemu potrafią je odczytać. W takiej młodocianej rzeczywistości żyjemy... i jeszcze jedna moja uwaga - teksty, które rządziły w moich młodych latach były niegroźne i słabe, natomiast teksty, które rządzą obecnie bazują przede wszystkim na chamstwie i wulgarności. I chyba to również podstawowa różnica między czasami moich lat młodzieżowych a tymi panującymi obecnie.
Poniżej przedstawiam kilka wygrzebanych tekstów dzisiejszej młodzieży, z tłumaczeniem i w razie wątpliwości podaję również przykłady:

KOZACZYĆ - cwaniaczyć
Przykład: -Ale typ kozaczy w nowej beemce

GLONAJAD - osoba w ściśniętym tramwaju przyciśnięta do szyby

ZAPODAĆ SKWARA NA WARZĄCHIEW - Określenie często padające w fastfoodach, gdy przyrządzający zapodaje harę lub bobera do hamburgera.
(Przykład: - Ej ale mnie ten grubas wkurwia!
- Spoko, juz mu zapodaje skwara na warząchiew!)

JAJOGNIOTY - Spodnie, które gniotą jajka, bardzo wąskie w kroku

RYSIEK - Potoczna nazwa taksówkarza na podstawie serialu Klan.
Przykład: - Jak wracamy do domu?
- Ryśkiem.

ZARZUĆ WAPNEM NA DRUT - daj rodziców do telefonu
Przykład: - Ej siora weź zarzuć wapnem na drut!
- Mamo tato Jasiek dzwoni.

BAJABONGO - Słowo określające wyraz zadowolenia, lub pochwały czyjegoś czynu lub jakiegos zdarzenia które ma nastąpić.
Przykład: - Ile zakupiłeś napoju na imprę?
- Około 2 litry.
- No i bajabongo!

MI TO TITO - mi to wisi

AWARIA DUPY - potocznie biegunka

A jakie teksty wy pamiętacie ze swoich czasów (tak wiem jak to strasznie brzmi)? Ja oprócz tych już przytoczonych przypominam sobie "buhaha" "ale wiocha" "zamuła" "fak".
No to pozdro ziomale yo, narty i do zobaczyska krejzole :)

środa, 28 września 2011

Zakompleksiony obraz współczesnego mężczyzny.

Jestem na bieżąco po przeczytaniu artykułu przesłanego mi przez Josię pt. "Kobieta z górnej półki" i się zdenerwowałam, więc wyleję swoje żale oficjalnie i pod publiczkę:)
Okazuje się, że dużo kobiet ma ten problem z górna półką, bo mężczyźni w dzisiejszych czasach za dużo czytają zniewieściałych magazynów i się uczą "10 kroków jak uwieść kobietę", "10 tekstów które zrobią na niej wrażenie", "10 sposobów na jej rozpalenie" itd. Tak mało jest teraz prawdziwych mężczyzn, którzy nas rozumieją i są normalni, a nie jakieś pozory i zachowania jak z gazetki, bo w świerszyku tak poradzono i jeszcze to chore myślenie jak jesteś ładna i mądra a do tego masz kasę to trzeba uciekać. Jeśli mężczyzna czuje się choć trochę gorszy, brzydszy czy biedniejszy od kobiety traci swoją męskość a co za tym idzie może zostać jedynie naszą przyjaciółką, a nie partnerem. Niestety w takiej rzeczywistości żyjemy, więc skala od 1 do 10, którą posłużono się w artykule na WP idealnie odzwierciedla realia dzisiejszych stosunków męsko-damskich.   Zastanawiam się dlaczego tak jest     Niestety taka jest właśnie
Kiedyś kobieta była słaba, całkowicie uzależniona i polegająca na swoim rycerzu, teraz większość kobiet zabiera swoim rycerzom zbroję i ze współczesnego mężczyzny zostaje niedojrzały chłopiec leczący swoje kompleksy z czasów liceum. Moim zdaniem kobiety powoli przeobrażają się w rycerzy na białym koniu a mężczyźni zabierają nam rolę pięknej, bezradnej księżniczki. Bo czyż nie jest tak, że to kobieta wychodzi z inicjatywą spotkania/randki/wyjścia na kolację/wyjścia do kina/zrobienia imprezy urodzinowej/zaplanowania wakacji itd itp? Jak masz urodziny to ty musisz zadbać o kolację i świece. Jak marzysz o bukiecie róż to musisz dobitnie i wyraźnie powiedzieć, aby ci je kupił, bo aluzje, docinki i wszelkie uwagi na ten temat to tylko "twoje widzimisię i zdecyduj się w końcu czego chcesz". Jak pragniesz bliskości i tego aby poświęcił ci w pełni choć jeden dzień w tygodniu to musisz zrobić awanturę i najlepiej jeszcze zastosować ciche dni lub zaangażować teściową;) Nie wspominając o wszelkim romantyzmie, spontaniczności, elementach zaskoczenia i choć odrobinę szaleństwa. Zanim współczesny mężczyzna zdecyduje się na któreś z powyższych będzie się dniami i nocami doradzał doświadczonych kolegów, tygodniami zastanawiał czy ty na pewno tego chcesz i czy będziesz zadowolona, miesiącami analizował czy warto i czy mu się opłaci i latami realizował swój plan.
Ok, ale kobitki teraz bądźmy też sprawiedliwe i starajmy się dostrzec drugą stronę medalu - czyli naszą winę. Czy nie jest tak, że stając się silne, samodzielne i mądrzejsze niż w rzeczywistości jesteśmy (w skrócie przemądrzałe) trochę tych naszych zakompleksionych mężczyzn nie tyle odstraszamy co sprawiamy, że oni dystansują się, podchodzą ostrożniej, a czasem wręcz nie wierzą, gdy spotykają normalną, zwyczajną bez-problemową babkę? Widząc piękną, zadbaną i pewną siebie kobietę z góry zakładają "nie mam szans", ale czy aby nie dlatego, że wcześniej od takich właśnie kobiet nie raz nie dwa usłyszeli właśnie te słowa? Wiem wiem "Faceci są beznadziejni" "Faceci to dupki" "Faceci są prości" FACET TO ŚWINIA. Ale oni nie rodzą się przecież jako ciepłe kluchy, zniewieściałe cioty czy flaki z olejem. Z jakiegoś powodu tacy się potem stają i mnie się zdaje, że w dużej części to nasza wina (zaraz po winie mamusi wycierającej gilki z nosa do 15 roku życia i zaraz po winie artykułów z świerszczyków i mądrych porad wykształconych maminsynków). No bo przyznajcie same czy w ostatnich czasach z urodą, mądrością i pewnością siebie nie zyskałyśmy jeszcze ostrego jak brzytwa języczka, którym śmiało posługujemy się, gdy mężczyzna nas podrywa, lub dzwoni po raz pierwszy lub chce tylko pogadać lub zaproponować coś więcej? Czy nie jest tak, że boimy się odkryć naszą prawdziwą naturę i wszystkie prawdziwe emocje chowamy głęboko, zaszywamy i zabijamy gwoździami? Nie wspominając już o naszym dwojakim myśleniu. Myślimy "Jesteś całkiem słodki" a mówimy "Ale z ciebie gej", myślimy "Zabawny jesteś" a mówimy "Nie bądź taki mądry", myślimy "Mógłbyś mnie zaprosić na kolację" a mówimy "Dziś nie mogę jutro też nie, może w weekend?". Z kolei gdy pytamy mężczyznę "Kochanie, przytyłam?" on musi odpowiadać "Ależ skąd, chyba nawet trochę schudłaś!" albo "Dlaczego oglądasz się za tą blondynką?" "A wiesz, wydawało mi się, że to znajoma z pracy." Dlaczego oni muszą kłamać, aby nas nie urazić i sprawić nam przyjemność, a my mówimy co nam ślina na język przyniesie i zazwyczaj nie są to miłe rzeczy, bo przecież uwielbiamy robić z naszego misia nieporadnego bobaska, a nowo poznanemu misiowi z radością dajemy do zrozumienia, że nie ta liga? Ja się nie dziwię, że faceci mają dziś mentalność dziecka w wieku przedszkolnym, bo przy nas głupieją i dziczeją. I tak to jest: my fałszujemy prawdziwe uczucia, udajemy, piórka nastraszamy i jeszcze mamy pretensje do mężczyzn, że nas nie rozumieją . A wystarczyłoby aby zrozumieli, że każda kobieta nawet najsilniejsza i najbogatsza pragnie ciepła, troski, romantyzmu, szaleństwa, spontaniczności, wrażliwości, humoru, bezpieczeństwa, czułości, dobroci, wyrozumiałości, cierpliwości, wierności, opiekuńczości, dojrzałości, odpowiedzialności, zaradności i może jeszcze mądrości a co! Na szczęście istnieje takie słowo pozwalające wielu kobietom śnić, marzyć i bujać w obłokach, to słowo to WYJĄTEK.  Zyczę
Życzę każdej kobiecie odnalezienia, docenienia i pielęgnowania takiego Wyjątku.

wtorek, 27 września 2011

Rozmówki tramwajowe (1).

W moim kochanym mieście właśnie kończy się budowa kolejnej, wspaniałej Galerii Handlowej, otwarcie jutro o godzinie 8 rano, Galeria jest ogromna i będzie wiele nowych sklepów, których jeszcze w moim mieście nie było i nie ma. Nic więc dziwnego, że w tramwaju dziś ogólne młodociane podniecenie:

- Zobacz jaka piękna ta Galeria, już nie mogę doczekać się jutra, chyba nie będę mogła spać dzisiaj.
- No co ty wyśpij się właśnie, bo jutro cały dzień będziemy tylko przymierzać i kupować, musisz być przytomna.
- No dobra, to co, o 8 się widzimy pod Galerią?
- No coś ty, ja będę już o 6!
- Poważnie?!
- Pewnie, przecież od pół roku odkładam na ten dzień, już 1500 uzbierałam ...

Oj, jak miło być takim beztroskim, ja zazdroszczę, a wy dziewczynki?

__________________________________________________________________________
Ta sama para kilka chwil wcześniej prowadziła równie emocjonującą rozmowę:

- Słuchaj, ale ja miałam dzisiaj seeeeen, śniło mi się, że dostałam sms-a i wyobraź sobie, że tak w  tym śnie odczytuję tego sms-a, ale to było takie realne kurde...
- No i odczytałaś?
- No odczytałam, jakiś chłopak skadś, nawet nie wiem jaki napisał jakoś tak... że mnie kocha...
- Aaaaa eeee myślałam, że napisał, że chce cię zabić...

Wow, pogratulować tylko koleżanki tak dobrze życzącej...
A ja dawno nie czułam tak wielkiej radości i ulgi wysiadając z tramwaju i idąc do pracy.

czwartek, 22 września 2011

Królewna Jęczybuła.



Ostatni czas jest idealny dla Królowej Jęczybuły drzemiącej w każdej z nas, ba, nawet dla Króla Jęczybuły drzemiącego w każdym mężczyźnie. W końcu zaczęła się jesień - ulubiona pora roku dla tych, którzy uwielbiają słowa typu przesilenie, ciśnienie, ponuro, mdło, smutno, ciemno, zimno czy zdania: nie chce mi się, idę spać, nie podoba mi się, życie to porażka. To przejście między latem a jesienią to taki czas, gdy najtwardszy przeciwnik Jęczybuły zaczyna się jej poddawać i sam łapie się na tym, że chwilami denerwujący jest deszcz walący o parapet, że irytująca jest niewiedza jak się ubrać (no bo rano deszcze, a popołudniu juz piękne słońce), a wieczorami robi się smutno i sennie (a bo tak szybko ciemno za oknem).
A czy wy lubicie sobie czasem trochę pomarudzić?
A że za zimno a że za ciepło, za blisko za daleko, nie tak nie siak nie owak, zbyt ciemne zbyt jasne, za pstrokate, pasiaste, w kropki, to taniocha a to za drogie…
Oj, każdy chyba tak ma, Jęczybuła dosięgnie każdego, nawet zagorzałego optymistę. Ciekawym zjawiskiem jest fakt, że każdy uwielbia marudzić, ale ten każdy również nie cierrrrrpi marudzących. No bo czy nie jest tak, że gdy ktoś zaczyna marudzić to od razu czujemy się zniechęceni i w pewien sposób ta osoba kradnie nasze pozytywne nastawienie? Bo pewnie, że tak jest najlepiej - wyrzucić z siebie swoje wielkie żale i przerzucić swoje niezadowolenie i zniechęcenie na kogoś innego, nam jest lżej, ale osobie wysłuchującej tego udziela się nasz wisielczy nastrój...
Od dziś zabraniam marudzenia! Trzeba być optymistą i z uśmiechem patrzeć na świat, cieszyć się ze wszystkiego co mamy i korzystać jak najwięcej z życia! Nie wolno się poddawać, tylko do końca trzeba szukać rozwiązań, a jak coś się nie uda to nie można się zniechęcać tylko powoli godzić się z tym, że coś nie wyszło, trudno. Jutro będzie lepiej, a jak nie jutro to już niedługo na pewno!
Szukajmy pozytywów w każdej chwili swojego życia - jak jest jesień to trzeba cieszyć się najwspanialszymi kolorami w roku i szeleszczącymi liśćmi, zimą doceniać śniegi i świąteczne przysmaki (wiadomo), wiosną budzącą się do życia przyrodę a latem słońce. Starajmy się w każdym momencie naszego życia coś w nim docenić i za coś być wdzięcznym, a nie tylko wiecznie doszukujemy się co nam się w danym momencie nie podoba, co jest źle i co przeszkadza. A może by tak z taką samą zaciętością doszukać się tych rzeczy, które są w stanie poprawić nam humor i rozwiac ciemne chmury nad naszymi głowami?...
Zdaje mi się, że w ludzkiej naturze leży ciągłe doszukiwanie się problemów. Ja się tylko zastanawiam czy warto w taki sposób żyć… Jeszcze do niedawna miałam taką małą marudę w domu.
- Nie umiem.
- To się nauczysz.
- A jak się nie nauczę?
- No co ty, ty się nie nauczysz?
- Jestem beznadziejna…
A przecież wystarczy trochę wiary w siebie, swoje zdolności, w swoje mocne strony. Przyznam, że czasem i ja coś tam posmęcę, ale ogólnie staram się wychodzić z założenia, że jak nie dziś to jutro, jak jest za gorąco to przypominam sobie 524352 swetrów, szalików, czapek i kożuchów na ciele i te minusowe temperatury, śnieżyce i dygotanie na przystanku i od razu mi lepiej, to samo robię zimą, przypominam sobie duchotę, pot na plecach i bezskuteczne chłodzenie się wiatrakiem i jazdę tramwajem z przepoconymi ludźmi :-)...
Najlepszym sposobem na marudzenie jest właśnie wymyślanie gorszych sytuacji od tej, w której obecnie jesteśmy i stwierdzenie, że jednak nie jest tak najgorzej :-) To naprawdę pomaga, a jak ktoś ma dużą wyobraźnię to można tak zajść bardzo daleko :-) Obserwuję siebie i ludzi wokół i widzę, że szczęśliwiej się żyje będąc pozytywnym, naładowanym energią i mając pasje oraz cele. Ludzie weseli i odważni widzą świat bardziej kolorowy, więcej i intensywniej przeżywają, a na stare lata będą mieli dopiero co wspominać :-)
Życzę nam, wam, jemu, jej, im, wszystkim więcej radości, optymizmu, szaleństwa i spontaniczności, a mniej… oczywiście MARUDZENIA! Szczególnie w te jesienne dni, kiedy ta nieszczęsna Jęczybuła jest tak aktywna, nie dajcie się jej, kochani jesteście ponad to!

wtorek, 20 września 2011

"Przeminęło z wiatrem" Margaret Mitchell.

"Rok 1861. Czas wojny secesyjnej - Ameryka przechodzi głębokie wewnętrzne przemiany, które na zawsze zmienią jej obraz. Świat Południa, wielkich plantacji, możnych panów i czarnoskórych niewolników odchodzi w zapomnienie, pochłaniany przez industrialną, nastawioną na przemysł rzeczywistość. Scarlett O'Hara, córka zamożnego plantatora bawełny z Georgii, ma zaledwie szesnaście lat, jednak jej duma, upór i energia wydają się nie znać granic. Kiedy jej ukochany Ashley Wilkes zaręcza się z inną kobietą, Melanią, dziewczyna na złość jemu i sobie wychodzi za mąż za jej brata. Jej małżeństwo nie trwa jednak długo, małżonek rychło umiera, zaś Scarlett sama musi dać sobie radę z przytłaczającą rzeczywistością."

Czy jest na świecie jakaś kobieta, która nie słyszała o Scarlett O’Hara? (paluszek w górę) Ja o Scarlett słyszałam już jako mała dziewczynka, gdzieś tam podejrzałam kawałek filmu, z którego niewiele zrozumiałam, ale Vivien Leigh jako Scarlett zapadła mi głęboko w pamięci. Wiele lat później sięgając po tą książkę miałam bardzo mieszane uczucia. A bo dość gruba (hm, prawie 1000 str.), a bo historyczna, a wszelkie bitwy, wojny, powstania i bunty nie szczególnie mnie interesują i szczerze to… strasznie nudzą. Chciałam iść na skróty i obejrzeć prawie 4-godzinny film, ale miałam dziwne przeczucie, że oglądając film stracę cos ważnego i jednocześnie zniechęcę się do bliższego poznania historii Scarlett. Po wielu dylematach wybrałam więc wersję pisaną, no bo jak to - nie przeczytać o losach najsławniejszej i najbarwniejszej postaci literackiej - Scarlett O'Hary?
Zazwyczaj czytając książkę w pewien sposób utożsamiamy się z głównym bohaterem, lubimy lubić bohatera/bohaterkę i lubimy jak główny bohater jest miły, zabawny, charyzmatyczny. Scarlett jest arogancka, przebiegła, wyniosła, dumna i mogłabym tak wymienić jeszcze wiele cech, które napawają nas obrzydzeniem oraz wstrętem. Dlatego też czytając książkę nienawidzę i kocham Scarlett na przemian i nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, jakie uczucia w rzeczywistości żywię do głównej bohaterki, może dlatego, że co przewracana strona są to inne uczucia - tutaj współczucie, tutaj podziw, a tutaj złość. Uważam, że trzeba być mistrzem pióra, aby napisać powieść, której bohaterka ma tyle irytujących i negatywnych cech, a mimo to z zapartym tchem czytelnik śledzi jej losy, kibicuje jej, podziwia ją lub wścieka się na nią. Z przyjemnością czytało się jak zielonooka śliczność przeistacza się z rozpieszczonego dziecka w silną, zdecydowaną kobietę.
I mimo, że może moja dusza nie należy do tych nadzwyczajnie romantycznych to tragiczne losy Scarlett zrobiły na mnie spore wrażenie, wycisnęły kilka łez i wiele razy spowodowały, że brakowało mi tchu z wrażenia.
"Boga biorę na świadka, Boga biorę na świadka, że Jankesi nie pokonają mnie nigdy. Przetrwam to wszystko, a jak wojna się skończy, nigdy w życiu nie będę więcej głodna. Ani ja, ani nikt z moich bliskich. Choćbym miała kraść i zabijać – Bóg mi świadkiem, że nigdy więcej głodna nie będę."To cytat z książki, ale jednocześnie z filmu, więc jeśli ktoś nie czytał, a oglądał to zapewne pamięta tą dramatyczna kwestię, którą wypowiada Scarlett, a słowa te były w pewien sposób przypieczętowaniem jej przemiany w zdecydowaną, bezwzględną i dążącą do osiągnięcia swych celów kobietę. Bo jak Scarlett obiecała, że nigdy więcej głodna nie będzie, to obietnicy dotrzymała i to za wszelką cenę.
Wiele kobiet sugeruje się opinią, że jest to zwykłe romansidło – otóż to nieprawda – to jest niezwykłe romansidło. I mimo, że główną bohaterką jest Scarlett i to wokół niej kręci się cała fabuła to wspaniale zarysowane są także postacie z drugiego planu – Rhett, Ashley i Melanie. Tak naprawdę żyją oni w miłosnym czworokącie, bardzo burzliwym i skomplikowanym uczuciowo. W książce zazwyczaj dzieje się wszystko to, czego czytelnik nie tylko się nie spodziewa, ale nie chce, aby to się zdarzyło. I w ten sposób małżeństwa zawierane są bez aprobaty czytelnika, umierają osoby, które czytelnik uwielbia, trudności w miłości mają pary, którym czytelnik kibicuje. Zakończenie oczywiście też nie to, na które przez tyle stron czeka czytelnik, ale to dzięki temu książka nabiera takich rumieńców i tylu wyrazistych kolorów.
I z pewnością nie jest to powieść napisana niezrozumiałym językiem o niezrozumiałych rzeczach. Język jest prosty, przystępny, pisarka w lekki sposób buduje humorystyczne dialogi, cięte riposty głównej bohaterkia także w realistyczny sposób wyrażone są naiwne i często głupiutkie  myśli Scarlett. I pomimo tego, że akcja toczy się w czasach tak bardzo nam odległych, to książka opowiada o wciąż aktualnych sprawach – o miłości i o prawdziwych, silnych uczuciach.
Margaret Mitchell jest naprawdę mistrzynią, wielka szkoda, że tragiczny wypadek spowodował, że ta wspaniała pisarka używająca tak lekkiego pióra nie zdołała napisać kontynuacji przygód Scarlett. Kontynuacje tych losów napisali już inni pisarze, a wiadomo, że to już nie to samo... niestety.
 "Przeminęło z wiatrem" to pozycja obowiązkowa dla każdej kobiety i możecie ją kochać lub nienawidzić, ale na pewno historia Scarlett nie pozostanie wam obojętna, a o tej powieści można by napisać kolejną powieść, tyle emocji pozostaje w człowieku po jej przeczytaniu.
I powtarzając ostatnie słowa bohaterki „Nie chcę teraz o tym myśleć, pomyślę o tym jutro” chcę wam kochani przekazać, że nie ma co myśleć jutro, już dziś zabierzcie się za myślenie o przeczytaniu tej niezwykłej powieści.

Od siebie dodam jeszcze, że dzień po skończeniu książki oczywiście sięgnęłam po film i z całą pewnością mogę stwierdzić, że nie ma takiej możliwości i nigdy nikt nie zrozumie filmu, jego przesłania a już z całą pewnością nikt nie zrozumie bohaterów bez wcześniejszego sięgnięcia do literatury… dlatego polecam kolejność – powieść, następnie film. Film jest fantastycznym dopełnieniem, na odwrót niestety to nie działa. I jeszcze na koniec kadr z filmu: oto Scarlett i Rhett :-)

poniedziałek, 12 września 2011

Drogi Prezydencie Mojego Miasta!

Ja naprawdę rozumiem, że Miasto Moje się bardzo rozwija, cieszę się, że pieniążki inwestowane są w organizowanie nowych festiwali i że coraz więcej pięknych gmachów oraz biurowców jest stawianych. Ogromną radość sprawia mi widok przepięknych skwerków, fontann oraz alei kwiatowych. Moje oczy cieszą również ślicznie wyrestaurowane kościoły i ocieplone, kolorowe kamienice.
I już pomijam fakt, że właśnie wznosi się wielkie Centrum Handlowe kilka kroków dalej od innego już postawionego Centrum Handlowego.  I pominę też fakt, że niektóre obiekty co chwilę są przenoszone i przestawiane tak, że trudno się połapać w którym miejscu znajduje się w danej chwili np. Pleciuga Lalek czy Opera Na Zamku (która jak nazwa sugeruje powinna być Na Zamku, a jednak nie, od jakiegoś czasu jest to Opera Poza Zamkiem). I pominę jeszcze fakt, że nowe biurowce stawia się już w każdej wolnej luce, a ilość sypiących się, zapomnianych budynków jest zatrważająca.
Ale… Najdroższy Prezydencie czy to wszystko musi dziać się w jednym czasie? Czy naprawdę nagle wszystkie inwestycje muszą się budować teraz, nagle, natychmiast? Dlaczego o tych opuszczonych zapomnianych budynkach ktoś przypomniał sobie nagle w tej samej chwili? Dlaczego przez tyle lat nikogo nie obchodził stan naszych ulic i torów, a nagle w kilku strategicznych punktach miasta ktoś postanowił to załatać w jednym czasie? Dlaczego moje piękne miasto zamieniło się w istny labirynt, a na każdym rogu czekają niespodzianki: a tu zamknięta ulica, a tu nie jeździ tramwaj, a tu brak przejścia dla pieszych, a tu jakieś wykopaliska, a tu jakieś malowanko…
Czy zdaje Pan sobie sprawę Prezydencie, że aby dojechać do pracy muszę sobie zaserwować 3 przesiadki zamiast wsiąść w jeden tramwaj jak to zwykle kiedyś bywało i dojechać nim do celu? A czy wie Pan, że jadąc w jakieś miejsce samochodem trzeba uważnie śledzić żółte tabliczki sygnalizujące objazd, aby dojechać tuż tuż już blisko celu, przed którym pojawia się kolejna żółta tabliczka informująca o kolejnym objeździe i prowadząca zdezorientowanego pasażera w kółko? Panie Prezydencie, takie manewry w godzinach szczytu są naprawdę niebezpieczne i cóż tu dużo pisać… uczą niecierpliwych cierpliwości i wytrwałości! Pieszy mając do przejścia jedną ulicę musi obejść teraz 4 ulice, samochodem dojeżdża się w 30 minut do miejsca, gdzie w tym samym czasie doszło by się idąc a nie jadąc, a do pracy trzeba wyjść z dużym zapasem czasowym, aby dostosować połączenie autobus-tramwaj-autobus-cel, biorąc oczywiście poprawkę na fakt, że autobusy lubią się spóźniać (korki) a tramwaje lubią się psuć.
Pocieszam się jedynie faktem, że za parę lat, Moje Miasto będzie schludne, nowoczesne, odnowione, kolorowe, pełne biurowców, drapaczy chmur, wielkich gmachów, zieleni i pełne wspaniałych torowisk, po których podążać będą super-nowoczesne tramwaje oraz załatanych ulic, po których będą mknąć zakupione od naszych zachodnich sąsiadów kolorowe super-szybkie autobusy.
Ale to jeszcze kilka lat, bo to wizja przyszłości, dość dalekiej, bo jak głoszą plakaty to wizja roku 2050. A do tego czasu trzeba przyzwyczaić się do miasta-labiryntu i ćwiczyć naszą cierpliwość, która wystawiona zostanie jeszcze pewnie na wiele prób.

czwartek, 8 września 2011

Reklama z przymrużeniem oka ;-)

Pamiętacie reklamę dezodorantu Dove „na każdą pachę”? Na mnie osobiście ta reklama nie robiła dużego wrażenia, ale odkąd zobaczyłam jak irytuje moją Połówkę, zaczęła mnie niezwykle bawić. Pewnego dnia Połówka nie wytrzymuje i rzuca komentarz : „Tak, na każdą pachę, szkoda, że nie zrobią reklamy podpasek na każdą c*pę”. Do dziś wszystko co dotyczy Dove wywołuje u mnie niekontrolowany chichot. A takie podpaski to chyba marzenie każdej kobiety...

poniedziałek, 5 września 2011

Hormony atakują (2).

- No i czego znowu ryczysz?
- Bo jestem beznadziejna, nic mi nie wychodzi, wszystko pod górkę, jestem brzydka, a pod prysznicem nie było mydła!
- Przestań wygadywać głupoty i już nie wyj!
- Nie drzyj się na mnie, bo wtedy jest jeszcze gorzej!
- No to jak mam się zachować?
- Nie wiem, przytul mnie.
Przytula.
- Nie, nie przytulaj mnie, bo wtedy też jest źle, bo mnie to rozczula. Widzisz, jestem beznadziejna, nie wiem nawet czego chce.
Minutę później.
- A teraz czemu się śmiejesz?
- Bo jestem głupia, płaczę a nie wiem dlaczego, śmieszne to jest, nie? Sama już nie wiem o co mi chodzi. Idziemy na lody?
- O Boże…

niedziela, 4 września 2011

Babka piaskowa marmurkowa dwukolorowa - przepis.

Miałam nie zamieszczać tutaj już nic słodkiego, ale nie mogę się powstrzymać, kiedy właśnie zajadam się czymś tak pysznym, w dodatku jeszcze całkiem ciepłym, hmmmm mniaaaammmm. Ta babka jest cudownie miękka, rozpływająca się w ustach i zawsze przy niej zapominam o ostrzeżeniach, że nie powinno się jeść ciepłego ciasta, zapycham się gorącymi kawałkami zaraz po wyjęciu z piekarnika. Oto moja dzisiejsza słodkość:
 
Uwielbiam tą babkę przede wszystkim za to, że zawsze wychodzi :-)
SKŁADNIKI:
- 1 szklanka cukru drobnego (1)
- 250g masła (1)
- opakowanie cukru waniliowego 8g (1)
- 5 jajek (2)
- 1 szklanka mąki (3)
- ½ szklanki mąki ziemniaczanej (3)
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia (3)
- 2 łyżki kakao
SPOSÓB WYKONANIA:
Szybkość wykonania tego ciasta zależy od organizacji, najlepiej na początku wszystko sobie przygotować. 5 jajek wbijamy do szklanki. Mąki i proszek do pieczenia w osobnym naczyniu mieszamy razem. Teraz możemy w głównym naczyniu zmiksować cukier, miękkie masło i cukier waniliowy (1) tak, aby zmiksowana masa była gładka. Następnie wciąż miksując dodajemy do masy powoli i po kolei po 1 jajku (2). Na koniec wsypujemy wcześniej wymieszane z sobą mąki i proszek do pieczenia (3). Miksujemy aż osiągniemy efekt pęcherzyków (ok. 10 min.) Następnie do wysmarowanej masłem i obsypanej bułką tartą formy (ja używam kominka, ale równie dobrze może to być keksówka) wylewamy 2/3 ciasta, do reszty dodajemy 2 łyżki kakao i miksujemy na gładką masę kakaową, którą następnie wylewamy na wierzch naszego ciasta.
Wkładamy do rozgrzanego piekarnika na 155 stopni i pieczemy 60 minut. Po wyłączeniu piekarnika (możemy lekko uchylić drzwiczki) trzymamy jeszcze babkę w środku, aby temperatura zniżała się powoli, wtedy istnieje mniejsze ryzyko szybkiego opadnięcia ciasta i zakalca.

Oczywiście nie jeść gorącego, poczekać aż wystygnie ;-)
SMACZNEGO MADZIU :-)